„OSTATNI SEZON” SŁAWOMIRA WITKA – ROZMOWA Z AUTOREM FILMU!

Daniel Stopa: „Ostatni sezon” przypomina filmy dokumentalne powstałe jeszcze przed epoką telewizji. To film, w którym kluczową rolę w opowiadaniu pełni obraz, brak dialogów, komentarza słownego. Od początku wiedział pan, że to będzie taki klasyczny krótkometrażowy dokument?

Sławomir Witek: Tak , pierwszy pomysł był taki, aby cały sens filmu oddać zdjęciami, aby określony nastrój budować obrazem, unikać słów, ale nie myślałem aż tak rygorystycznie, żeby w ogóle eliminować słowa. Moje ulubione krótkie, klasyczne filmy dokumentalne są bez słów, są też i takie, gdzie są słowa, ale najważniejsze jest to, że te filmy można zrozumieć również bez nich. Ponieważ „Ostatni sezon” w założeniu miał być krótkim filmem, sądziłem, że taki zabieg się uda.   

Zacząłem od strony formalnej filmu, ale chciałem również zapytać skąd wziął się pomysł filmu. Obserwacja danej sytuacji, znajomość bohaterów, chęć zilustrowania konkretnego pomysłu?  

Najpierw znalazłem bohaterów. Miałem zrobić serię fotografii na temat Gdyni, na zaliczenie w mojej szkole filmowej. Pomyślałem o rybakach z mniej znanych przystani niż ta w Orłowie, dobrze znana z pocztówek. Znalazłem na mapie malutką osadę na samej granicy miasta, w Babich Dołach. Gdy spytałem jednego z rybaków, czy nie ma nic przeciwko zrobieniu kilku zdjęć, ten zaprosił mnie na połów. Po 12 godzinach byłem przemarznięty na kość, ale już wiedziałem, że chcę to sfilmować. Mimo że mieszkam w Gdyni i widziałem już jakieś filmy o rybakach, nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo ta praca jest żmudna. Na dodatek rybak płynął z synem i obaj bardzo dobrze prezentowali się w obiektywie.

Wspomina pan, że był przemarznięty na kość w trakcie dokumentacji. Siłą „Ostatniego sezonu” jest to, że za pośrednictwem zdjęć czujemy obecność żywiołu – wiatru, wody, deszczu, czyli wszystkiego tego, z czym bohaterowie muszą walczyć, a jednocześnie z czym muszą się zaprzyjaźnić…   

Fakt, że ci ludzie są tak zżyci z żywiołem, powodował, że byli i są dla mnie bardzo interesujący. Za każdym razem po zdjęciach dochodziłem do siebie przez dwa dni. Dla nich to naturalne otoczenie. Chłód, wiatr, niebezpieczeństwo to ich codzienność, a jednak nie chcą tego rzucić. Gdyby ten żywioł ich nie ukształtował, byliby zupełnie innymi ludźmi. Może podobnie jest z górnikami.

W filmie bohaterowie wydają się ludźmi samotnymi. Spędzają ze sobą dużo czasu, ale tak naprawdę nie rozmawiają wiele, oglądamy ich podczas pracy, albo jak są zamyśleni, patrzą w wodę, na ptaki, wsłuchują się w gwiżdżący wiatr. To ich świat? 

Zauważyłem, że ci z pozoru gruboskórni ludzie mają niezwykle romantyczne i refleksyjne nastawienie do tego, co robią. Bardzo cenią sobie spokój i przebywanie wśród dzikiej natury. Łowiectwo to też taki pierwotny zawód. Kiedy są na morzu, jedyną władzą jest żywioł.

Na początku nie wiemy kim są dla siebie bohaterowie. Widzimy starszego i młodszego rybaka, myślimy: mistrz i uczeń. „Ostatni sezon” to również historia przekazywania doświadczenia, wiedzy, tradycji, ale tytuł sugeruje nam, że oglądany świat odchodzi. Portretował Pan świat, który przechodzi do historii?

Tak, wprawdzie to jest długi proces, ale ten świat odchodzi i moim bohaterom praktycznie zawsze towarzyszy obawa, że to może być już ostatni sezon na morzu. W ich osadzie jeszcze 25 lat temu było 15 łodzi, teraz są 4, a połowy coraz gorsze. Pierwotnie tytuł miał dotyczyć konkretnego wydarzenia, gdyż osada miała być zlikwidowana i tak właśnie chciałem zakończyć film. Nie doszło do tego, ale tytuł zostawiłem, bo w sumie dotyczy on stanu ducha większości rybaków. Każdy ma świadomość, że to się kończy.

Na koniec chciałem powrócić z pytaniem dotyczącym realizacji filmu. Jest pan reżyserem, scenarzystą, operatorem i wespółmontażystą filmu. Który etap twórczy był najtrudniejszy?  

Najtrudniejsze były zdjęcia, głównie z tego powodu, że większość połowów odbywa się w nocy. Nad ranem jest wtedy wyjątkowo zimno. Na dodatek decyzja o wyjściu w morze zapada często tuż przed samą akcją, po sprawdzeniu prognozy i spojrzeniu na morze. Dlatego nieraz o drugiej w nocy wracałem do domu z niczym. Biorąc pod uwagę  okres ochronny dorsza,  mało atrakcyjne zdjęcia latem, zamarzanie morza zimą, kłopoty z łodzią oraz dwumiesięczne okresy postoju, kiedy Unia Europejska płaci rybakom ekwiwalent za połowy, to w rezultacie okres zdjęciowy dość mocno rozciągnął  się w czasie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję